Nepal - PARK NARODOWY CHITWAN

CHITWAN to ponad 900 kilometrów kwadratowych subtropikalnego lasu, rozlewisk rzecznych i mokradeł położonych w dystrykcie Terai. Kiedyś obszar dzisiejszego parku stanowił tereny łowieckie Brytyjczyków i lokalnych klas wyższych. Myśliwskie przygody kosztowały życie wiele tysięcy zwierząt i doprowadziły niektóre gatunki do niemal całkowitego wyginięcia. Wciąż jednak możemy tu spotkać nosorożce indyjskie, krokodyle i gawiale, lamparty, rezusy, kobry królewskie, różnorodne ptactwo czy piękne motyle.

 Ponoć żyją tu też tygrysy bengalskie, ale ich populacja jest bardzo nieliczna. Tygrysa jest niezmiernie trudno spotkać, za to nie trzeba mieć wielkiego szczęścia aby zobaczyć masywne cielsko nosorożca brodzącego w wysokich trawach.
Wyjątkową atrakcją turystyczną jest przejażdżka w drewnianych canoe po rzece Rapti, którą zamieszkują krokodyle błotne i gawiale, zaś spacer po lesie pozwala obcować z dziką florą i fauną, robić zdjęcia i cieszyć się kawałkiem pierwotnego świata.

Lud Tharu, stanowiący ponad 13% nepalskiej populacji, zamieszkuje dystrykt Terai od niepamiętnych czasów. Tharu uznawani są za bardzo stary naród, do dnia dzisiejszego pielęgnujący swoje dawne tradycje. W przeszłości byli wyznawcami bóstw lasu, czczonych często w formie zwierząt. Obecnie reprezentują tzw. hinduizm ludowy – połączenie dawnych wierzeń z elementami hinduizmu.

W pobliżu parku Chitwan warto zwiedzić tradycyjną wioskę i przyjrzeć się rytualnym tańcom w wykonaniu jej mieszkańców.

GDZIE TYGRYS MÓWI DOBRANOC

Ach, cóż to były za czasy! Poczucie swobody, przestrzeni i męskiej siły nieograniczone żadnymi zakazami. Romantyczne, trwające tygodniami wyprawy przez bezdroża. Orszaki władców i korkowe hełmy bladolicych przybyszów. Szybkostrzelne sztucery, bosonodzy naganiacze i trofea, trofea, trofea…

Polowania w przepięknej scenerii i na przepięknego zwierza zawsze podniecały wielkich tego świata, zawsze też były oznaką prestiżu i okazją do wykazania się samczą krzepą. Gdy król Jang Bahadur Rana wstąpił na tron w roku 1846, natychmiast postanowił podnieść rangę monarszej rozrywki i ustanowił Chitwan królewskim rezerwatem łowieckim. Łowy – wielka przygoda władców, oficerów i wysokich urzędników – trwały długo. Podczas jednego, jedenastodniowego polowania, jeden tylko człowiek zabił 39 tygrysów i 18 nosorożców. Był rok 1911, a dzielny strzelec to nikt inny, jak sam król Jerzy V. Zdarte wtedy tygrysie skóry pewnie do dziś leżą przed kominkami królewskich rezydencji. Całe szczęście, że ochroną przyrody zajmowała się wówczas sama przyroda, tereny Chitwanu były nieznośnie malaryczne, co ograniczało wypady i skutecznie powstrzymywało osadników. Paradoksalnie, królewskie polowania również stanowiły rodzaj zabezpieczenia – ogłoszenie prawa wyłączności do nosorożców i tygrysów dość skutecznie hamowało zapędy kłusowników.

W latach 50-tych XX wieku wdrożono rządowy program walki z malarią, który okazał się nad wyraz skuteczny, choć wolę sobie nie wyobrażać, na czym polegał (osuszanie bagien, wycinanie naturalnych pastwisk i zarośli itp.). No i się zaczęło wielkie kłusowanie. Głównym celem nielegalnych myśliwych stały się teraz nosorożce, bo mają to nieszczęście, że natura obdarzyła je śmiesznym pojedynczym porożem umieszczonym zupełnie bez sensu tuż powyżej nosa. Owo poroże to wciąż smakowity kąsek dla wierzących w idiotyzmy podarowane światu przez medycynę chińską, według której róg nosorożca jest cudownym antidotum na brak potencji, albo też cudownym wzmocnieniem istniejącej. Za taki róg niejeden bogaty idiota był skłonny zapłacić całkiem niezłą sumkę, a i dziś pewnie kilku im podobnych by się znalazło, bo nosorożce wciąż są w cenie. Tylko w 2002 roku kłusownicy, oby potencja zawiodła ich na całej linii, zabili 37 nosorożców. W roku 1960 na terenie obecnego Parku Narodowego żyło już zaledwie 1200 sztuk tych zwierząt, jak łatwo policzyć, król Jerzy V uporałby się z nimi w przeciągu jakichś trzech lat. Na szczęście ten król już nie żył, a władcy Nepalu dopracowali się nowoczesnej świadomości i w 1962 roku ogłoszono Chitwan nosorożcowym sanktuarium, a jedenaście lat później powstał na tych terenach pierwszy nepalski Park Narodowy – Royal Chitwan National Park istniejący do dziś, choć obecnie pozbawiony przymiotnika „royal”, a szkoda, bo królewskość można bez trudu przypisać żyjącym tu wspaniałym zwierzętom, a niekoniecznie odnosić ją do mniej lub bardziej udolnie władających innymi ludzi.

Nową, bezkrwawą a przynoszącą dochody państwu, formą polowań w Chitwan stały się teraz organizowane dla turystów wycieczki i safari. Każda szanująca się wycieczka do Nepalu prawie zawsze ma w swoim programie choćby krótki wypad do królestwa nosorożców, tygrysów i wielu innych zwierzów. Najpopularniejszy sposób zwiedzania odbywa się na grzbiecie słoni, skądinąd w samym parku rzadko spotykanych.

Park Narodowy Chitwan zajmuje teren mierzący 932 km2 i rozciągający się na subtropikalnych nizinach południowego Nepalu. Sporą część obszaru stanowią trawiaste równiny, ale nie brakuje też lasów. Rosną tu piękne i pełne tajemnic drzewa sal, które szczególnie upodobał sobie Wisznu i których żywicę wykorzystuje się w ajurwedzie, są sosny himalajskie o ogromnych szyszkach, indyjskie drzewa różane, dalbergie, których drewno jest cennym materiałem do wyrobu mebli, a gałązki od tysiącleci służą miejscowym za szczoteczki do zębów – żucie tych gałązek doskonale czyści uzębienie i odświeża oddech – no i, oczywiście wiele innych gatunków drzew, krzewów, zarośli, krzaków i traw stanowiących pokarm i schronienie dla wielu gatunków zwierząt. W Chitwan jest nisko, choć Himalaje o rzut kamieniem, od 100 do 815 metrów n.p.m., bo tyle właśnie mierzy sobie najwyższe wzgórze w paśmie Churia, jest zielono i jest egzotycznie. Klimat panuje subtropikalny, co oznacza, że zimą temperatura w dzień wynosi zaledwie 24-26 stopni (nocą spada nawet do 6-12), za to latem trzydzieści kilka nie schodzi z licznika. Są deszcze monsunowe, które poją rzeki i sprawiają, że te występują z brzegów tworząc malownicze rozlewiska. Jest wilgotno i bogato. Wysokie trawy dają pożywienie nie tylko roślinożernym mieszkańcom parku, ale i bydłu domowemu, gdyż rząd zezwala miejscowej ludności na ich sezonowe wycinanie. Koszenie dzikich łąk to zupełnie osobna, pełna tragicznych zdarzeń opowieść, bo w trawach zamieszkują jadowite węże, których ukąszenia często są śmiertelne, ale z wycinki trawska korzyść czerpią wszyscy: rolnicy (z wyjątkiem pokąsanych przez gady), rząd i turyści. Jest bezpieczniej i obserwacja zwierzyny i ptactwa staje się dużo łatwiejsza.

A naprawdę jest co obserwować, choć wybierając się do Chitwanu lepiej nie nastawiać się na spotkanie oko w oko z tygrysem. Żyje ich tu wciąż niewiele. Żeby zobaczyć tygrysa trzeba mieć albo bardzo dużo szczęścia, albo bardzo dużo czasu i dobrego przewodnika, można jednak czasem ujrzeć odcisk jego potężnej łapy w miękkim podłożu, na przykład przy wodopoju.

Nieśmiałe wobec turystów wielkie koty są znacznie śmielsze, jeśli chodzi o składanie wizyt w okolicznych wioskach. Dotyczy to prawie wyłącznie tygrysów starych i zniedołężniałych, które przez swą niemoc stają się znacznie bardziej niebezpieczne dla ludzi. Stary tygrys nie jest wystarczająco szybki i silny by schwytać jelenia, nie mówiąc o wielkim gaurze, ale jest wystarczająco szybki i silny, by upolować takie ślamazarne zwierzę jak człowiek. Głodny tygrys podchodzi więc pod domostwa i cierpliwie czeka na nierozważną ofiarę. Doniesienia o atakach tygrysa-ludojada pojawiają się w lokalnej prasie niemal każdego roku. Gdy zwierzę staje się zbyt napastliwe a liczba jego ofiar, wśród których często są dzieci, wzrasta, organizuje się obławę i uśmierca drapieżnika. Jest to jedyna sytuacja pozwalająca na legalne zabicie tygrysa.

Za to w Chitwan mieszka całkiem sporo innych czworonożnych. Są nosorożce, z którymi najbardziej kojarzony jest Chitwan, niedźwiedzie wargacze, lamparty, lisy bengalskie, śmieszne miodożery zwane ratelami. Można spotkać hienę pręgowaną i złotego szakala. Kilka gatunków niewielkich dzikich kotów, niewiele lub wcale nie większych od domowych, a jednak prawdziwie dzikich, poluje na mniejsze zwierzęta, ptaki i ryby. Koty spotkać trudno, bo wiodą zazwyczaj nocny tryb życia, ale nie jest to wykluczone. Moim ulubieńcem wśród żyjących tu kotowatych jest kot bengalski, zwany także kotem lamparcim, który, będąc wielkości domowego kiciusia, przypomina do złudzenia zminiaturyzowanego lamparta. Ale nie tylko kotami turysta żyje. Chitwan obfituje w zwierzynę płową i kopytną wielorakich gatunków, że wspomnę tylko olbrzymiego gaura – największego na świecie przedstawiciela dzikiego bydła, sambary, mundżaki i jelonki bengalskie. Ponadto można natknąć się na dzika, cywety, gawiale, jeżozwierze, pancerniki, zające i latające wiewiórki, w sumie ponad czterdzieści różnych gatunków ssaków.

Zanim przejdę do krótkiej prezentacji populacji skrzydlatej, muszę wspomnieć o tej pełzającej i zaczajonej wśród wysokich traw. O tak, w Chitwanie są węże, o czym już wspominałam przy okazji koszenia traw, a wśród nich te najbardziej jadowite: niemrawce, kobry, węże koralowe, żmije i węże wodne. Ukąszony przez nie homo sapiens bez pomocy medycznej pożyje najwyżej kilka godzin, a czasem tylko kilka chwil. Jednak węże zwykle nie atakują same z siebie, dla sportu. Kryją się w trawach i boją się homo sapiensów jak zarazy. Trzeba po prostu uważać, bezpieczeństwo zapewnia grzbiet słonia, a ponadto w sezonie turystycznym węże chowają się gdzie mogą. Niektóre, jak tutejszy pyton, są całkiem niegroźne a nawet sympatyczne, ale lepiej nie głaskać, bo mogą odwzajemnić pieszczotę pozbawionymi jadu, ale jednak zębami. Wśród ściółki i trawy łażą też jaszczurki, żaby i różne żółwiki – te są niegroźne całkowicie.

Ptactwa w Chitwan jest pod dostatkiem i robią całkiem wdzięczny hałas, zwłaszcza o świcie. Mówią, że żyje tu około 500 gatunków ptaków i nie ma powodu im nie wierzyć. Ornitolog ze mnie kiepski, ale trudno nie zauważyć zimorodków, czapli, wron, gołębi i jakichś skowronków. Wszędzie panoszą się rozszczebiotane szpakopodobne majny, a wielkie mroczne ptaszyska drapieżniki pięknie żeglują po nieboskłonie w poszukiwaniu ukrytej w trawie ofiary. No i jasne, że są też papugi i dzikie gołębie i w ogóle całe „prasie radio”. A żeby było jeszcze bardziej skrzydlato i kolorowo natura posypała okolicę garścią barwnych motyli.

Rajsko? Sielankowo i bukolicznie? A komary, upierdliwe muszki i pijawki? Oczywiście, że są, przecież to dżungla, a jak kto bardziej wrażliwy, niech siedzi w hotelu w stolicy i ogląda MTV. Park Narodowy to wciąż jeszcze nie park miejski, na szczęście. Istnieją realne zagrożenia, ale z powodzeniem można ich uniknąć. Odpowiedni strój (długie spodnie, rękawy, odpowiednie buty) w dużym stopniu zabezpieczą nas przed ukąszeniami owadów, atakiem pijawek i przed wężami. Stonowana kolorystyka odzienia uchroni nas przed niespodziewanym a wściekłym atakiem nosorożców, które ponoć nie lubią jaskrawości. Spokój, opanowanie i pozytywne nastawienie zjednają nam przychylność Matki Natury. Nie ma się czego bać. Turystom udostępnia się dobrze wydeptane i oswojone ścieżki w odpowiednio dobranym czasie. Nikt nas raczej nie wyprowadzi na wężowisko, nie każe przechodzić rzeki, w której kłębią się krokodyle, podchodzić z wiatrem nosorożca. Szacunek dla miejsca i dla doświadczenia przewodnika powinny w zupełności wystarczyć, żeby jedynymi obrażeniami wyniesionymi z Chitwan były barwne i żywe wspomnienia, które nigdy już na nie opuszczą. A poza tym, co to za przygoda bez minimalnego chociażby ryzyka? Warto więc zajrzeć do Chitwanu, bo Nepal to nie tylko Himalaje.

W Polityce prywatności dowiedz się więcej o sposobie i zakresie przetwarzania Twoich danych osobowych oraz o celu używania cookies.

Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.