Między ciszą klasztoru a szczękiem oręża

Na skrzyżowaniu dawnych dróg handlowych, pośród niebotycznych gór i wysokich przełęczy leży kraina, która, nie posiadając odrębności państwowej, stanowi niemal jednolity organizm etniczno-kulturowy, coś w rodzaju unikalnej wyspy na morzu dominującej w Kaszmirze kultury muzułmańskiej. Ta kraina, przynależąca terytorialnie do Indii i w niewielkim stopniu do Chin, do 2019 roku podlegająca administracyjnie rządowi indyjskiego stanu Jammu & Kaszmir, to Ladakh –

najbardziej na zachód wysunięty skrawek Wyżyny Tybetańskiej.

Na skrzyżowaniu dawnych dróg handlowych, pośród niebotycznych gór i wysokich przełęczy leży kraina, która, nie posiadając odrębności państwowej, stanowi niemal jednolity organizm etniczno-kulturowy, coś w rodzaju unikalnej wyspy na morzu dominującej w Kaszmirze kultury muzułmańskiej. Ta kraina, przynależąca terytorialnie do Indii i w niewielkim stopniu do Chin, do 2019 roku podlegająca administracyjnie rządowi indyjskiego stanu Jammu & Kaszmir, to Ladakh – najbardziej na zachód wysunięty skrawek Wyżyny Tybetańskiej.

Ladakh to jakby inna bajka, świat związany przede wszystkim z Tybetem, jego kulturą i tradycją religijną. Jeśli komuś Tybet kojarzy się z kupkami kamieni mani i powiewającymi wszędzie chorągiewkami modlitewnymi, wszystko to odnajdzie w Ladakhu. Nic dziwnego, że otoczoną górami i zatopioną w rozrzedzonym powietrzu wśród przełęczy i przejrzystych przestrzeni krainę nazywa się często Indyjskim Tybetem, albo Małym Tybetem.

Tybet to zaiste mały, bo choć zajmuje powierzchnię nieco tylko mniejszą niż jedna trzecia Polski, to jego populacja wynosi około trzysta tysięcy dusz. Ludzkich, ma się rozumieć, bo żyje tu także całkiem sporo jaków, osiołków, kóz i innego domowego bydełka, nie licząc wszystkich innych czujących istot stanu dzikiego.

Górska kraina w swej długiej, bo sięgającej neolitu historii, przechodziła z rąk do rąk. Była częścią imperium Kuszanów, dostawała się pod panowanie tybetańskie i chińskie na zmianę, by w XIX wieku stać się częścią Kaszmiru. Dziś można się tu doszukać rozmaitych wpływów, muzułmańskich, indyjskich, chińskich, a i sama populacja nie jest jednolita, jej trzon stanowiła niegdyś ludność pochodzenia indoaryjskiego, było to jednak przed wiekami.

Buddyzm, z którym Ladakh jest zwykle kojarzony, zawitał na te tereny w II wieku naszej ery, w czasach, gdy w sąsiadującym Tybecie wciąż jeszcze praktykowano pierwotną religię szamanistyczną – bon. Buddyzm w wydaniu tybetańskim zakorzenił się w Ladakhu dopiero w wieku IX, wraz z założeniem przez tybetańskiego księcia Nyima Gona odrębnej ladakhijskiej dynastii. Pomiędzy II a IX wiekiem z pewnością dużo się działo: „młody” ladakhański buddyzm asymilował się z lokalnymi wierzeniami, dochodziły do tego wpływy indyjskie i chińskie przynoszone przez kupców i żołnierzy. Od mniej więcej VII wieku buddyzm, sprowadzony przez indyjskiego mistrza Padmasambhawę, zaczął gwałtownie rozwijać się w Tybecie, odmieniając oblicze himalajskiej wyżyny i przesiąkając do krain ościennych. Rodził się buddyzm tybetański, a wraz z nim rodziły się zmiksowane z elementami lokalnymi zwyczaje, rytuały i wyjątkowy koloryt z jakim możemy dziś spotkać się w Nepalu, Indiach, Tybecie, Mongolii i Ladakhu właśnie.

Przełom XVI i XVII wieku przyniósł burzliwe wydarzenia związane z coraz częstszymi najazdami muzułmańskimi. Ladakh zrezygnował z bycia suwerennym księstwem i oddał się pod opiekę potężnego jeszcze wtedy Tybetu, choć nadal formalnie pozostawał pod władaniem istniejącej do dziś buddyjskiej dynastii Namgyal. W tym czasie część ludności przyjęła jednak islam w wydaniu nurbakszi, stanowiącym odgałęzienie tradycji sufickiej. Stopniowo tradycja ta zanikała, zastępowana przez główne nurty islamu – najpierw sunnizm, który krwawo rozprawił się z wyznawcami nurbakszi w Kaszmirze, a potem szyizm. Do dziś zachodnia część Ladakhu jest krainą muzułmanów obrządku szyickiego. Przewodnikami duchowymi są tu agowie, a meczety stanowią ciekawe połączenie stylu irańskiego z arabskim. W porównaniu z resztą Ladakhu, jego zachodnia część jest dużo mniej atrakcyjna turystycznie, bardziej „szara” i zwyczajna, co nie znaczy, że i tam nie znajdziemy rzeczy godnych zobaczenia, czy ludzi godnych poznania. Niemniej jednak, nie tego szukają tu podróżni z Europy i świata.

Jak już wspominałam, historia tego małego skrawka górzystej ziemi była niezwykle burzliwa a państwowość Ladakhu niestabilna i wciąż zagrożona. Z jednej strony wielki Tybet, z drugiej kaszmirscy muzułmanie, z trzeciej Imperium Mogołów, z czwartej indyjscy Sikhowie, bo i oni rościli sobie prawa do Ladakhu, najeżdżali, łupili i anektowali, gdy tylko inni z pretendujących do roli suwerena stracili na chwilę czujność, albo zajmowali się anektowaniem i łupieniem innych okolic. Pojawili się i Brytyjczycy, którzy uznali, co prawda, dynastię i księstwo, ale faktycznie sprawowali kontrolę nad wszystkim, co w tym rejonie świata się działo.

Burzliwa przeszłość stworzyła trudną i niepewną teraźniejszość, bowiem Ladakh, od 1947 r. stanowiący część niepodległych Indii, wciąż pozostaje terytorium spornym. Cały Kaszmir jest czymś w rodzaju uśpionej, ale tykającej po cichutku bomby. Właściwie, wojna o Kaszmir pomiędzy Pakistanem a Indiami, która rozpoczęła się tuż po podziale i po przyłączeniu Ladakhu do tych ostatnich, tak naprawdę nigdy się nie zakończyła, a napięcie na granicy sprawia, że powietrze gęstnieje, a ptaki śpiewają ciszej. A przecież są jeszcze gigantyczne Chiny, które w jakiś sposób także pozostają stroną tego tlącego się konfliktu. W 1947 roku, Chiny zamknęły granicę, zablokowały drogi handlowe i rozpoczęły budowę własnych dróg o znaczeniu nie tylko handlowym, ale przede wszystkim strategicznym. Powstała słynna autostrada-nieautostrada, Karakorum Highway, zbudowana wieloletnim ogromnym wysiłkiem przy współpracy Pakistanu, na co Indie odpowiedziały budową własnej highway łączącej Śrinagar ze stolicą Ladakhu, niestety, zimą kompletnie nieprzejezdnej, tonącej po pachy w śniegach. Kolejne wojny o Kaszmir, a co za tym idzie o stanowiący jego część Ladakh, pomiędzy Indiami a Pakistanem toczyły się kolejno w 1965, 1971, 1984 i w 1999 roku, kiedy to całkiem realna stała się możliwość wybuchu konfliktu nuklearnego, bo wszystkie zainteresowane strony są, niestety, mocarstwami atomowymi. W 1962 miała miejsce wojna indyjsko-chińska. Terytoria sporne pomiędzy tymi państwami to Aksai Chin, południowo-wschodni skrawek Ladakhu podlegający administracji chińskiej, i północna część stanu Arunachal Pradesh, którą Chińczycy uważają za część Tybetu, a co za tym idzie – Chin.

Broń, na szczęście, została zawieszona a ogień przerwany, zarówno w sporze o Kaszmir, jak i Arunachal Pradesh i Aksai Chin, ale ogromne siły wojskowe, zarówno indyjskie, jak i chińskie oraz pakistańskie czuwają w okolicach spornych terytoriów, gotowe w każdej chwili rzucić się na siebie z kłami i pazurami pocisków. Line of Control pomiędzy Indiami i Pakistanem jest jedną z najlepiej strzeżonych granic świata i jednocześnie jednym z najbardziej niebezpiecznych i zapalnych miejsc na naszym globie. Pomiędzy Indiami a Chinami również utworzono dobrze strzeżoną przez obie stony Line of Actual Control.

Ladakh jest częścią wszystkich tych sporów i nieporozumień. Konflikt pomiędzy potężnymi smokami „wzbogacają” konflikty lokalne, pomiędzy ludnością hinduistyczną a muzułmańską w Kaszmirze oraz pomiędzy muzułmańską a buddyjską w samym Ladakhu. Na szczęście, ostatnie zamieszki „ladakhijsko ladakhijskie, pomiędzy ludnością muzułmańską a buddyjską, miały miejsce w 1989 roku i od tamtego czasu panuje spokój. Dwa dystrykty, bardziej muzułmański Kargil i bardziej buddyjski Leh żyją sobie każdy swoim życiem, Baltistan, dawniej część Ladakhu, należy obecnie do Pakistanu, a ludność żadnego z regionów nie angażuje się w wielką politykę wielkich mocarstw. Na szczęście. Bo szkoda, żeby taki ładny kawałek świata dewastowały płomienie wojen. Już lepiej niech je „zadeptują” tabuny uśmiechniętych i zadowolonych turystów, bo turystyka to pieniądze, a te z pewnością przydadzą się ubogim i niedofinansowanym regionom, takim, jak Ladakh, gdzie rolnictwo skazane jest na łaskę i niełaskę śniegów i suszy, a pracę można znaleźć jedynie dzięki stacjonującej nieopodal armii indyjskiej.

Dla turystów Ladakh to miejsce bezcenne, atrakcyjne pod każdym względem, pełne możliwości i czekających na podróżnych przygód, bo przygodą jest tu niemal każda chwila, a każdy napotkany widok – unikalnym pejzażem, barwną scenką rodzajową, kuszącym kadrem. Przyjeżdżają tu podróżnicy, himalaiści, turyści i duchowi wagabundzi ze wszech stron świata, żeby połazić po górach, przygotować się do wyprawy wysokogórskiej, pozwiedzać liczne klasztory albo pomedytować pod okiem wybranego lamy.

W czasach, gdy świat mieni się być globalną wioską, a „linkami” łączącymi społeczeństwa i narody są gastronomiczne sieciówki, napoje gazowane i telewizja satelitarna, nic już nie jest tak egzotyczne i odmienne, jak, powiedzmy, sto, czy nawet pięćdziesiąt lat temu. Jednak niektóre części naszej planety zdają się poruszać w czasie trochę wolniej i spokojniej, nie tracąc z oczu mijanych widoków. Taki jest Ladakh, gdzie nie zdziwi nas dziś widok młodzieńca w dżinsach i satelitarnego talerza na dachu, ale przedwieczne góry i wmontowane pomiędzy nie klasztory mogą wprawić w długotrwałe zadziwienie.

Staruszki kręcące ręcznymi młynkami modlitewnymi, czerwono-szafranowi mnisi, charakterystyczna kamienno-drewniana architektura, inne tempo życia, inne priorytety, wartości i inny sposób na uśmiech. Ladakh wciąż pozostaje egzotyczny, odmienny i przez to niezmiernie ciekawy, dający możliwość, by wciąż odkrywać go na nowo i za każdym razem znajdować coś szczególnego i unikalnego, bo kraina wysokich przełęczy jest pod wieloma względami szczególna i unikalna. Już samo to, że średnia wysokość nad poziomem morza sięga tu 3000 metrów, czyni Ladakh miejscem magicznym, gdzie bogowie gór wciąż mają coś do powiedzenia i do pokazania – rozpostarte pod szerokim niebem górskie szczyty, z których najwyższe przekraczają wysokość 7000 metrów, dolinę Indusu w jego górnym biegu, zamknięte w objęciach Himalajów doliny Suru i Zanskar, Karakorum i imponujący biały lodowiec Siachen, spływający z wysokości ponad 5700 metrów, liczne doliny, kotliny i przełęcze… Porażająca pięknem sceneria stanowi baśniowe tło dla miast, wiosek i miasteczek – w większości iście miniaturowych – które, ozdobione barwnymi ornamentami kultury tybetańskiej, wydają się ludzkimi siedliskami przeniesionymi wraz ze swym otoczeniem z jakiegoś równoległego świata, w którym czas i przestrzeń zdają się wymykać przyjętym regułom, dryfować przez stulecia, sięgać ku geologicznym prapoczątkom sprzed narodzenia Subkontynentu. Nic dziwnego, że miejsce to wzbudza takie zainteresowanie i tyle emocji. I choć klimat tu śnieżny, surowy i raczej chłodny, połączenie prastarego z prastarym – odwiecznych gór i pełnego sekretów lamaizmu, czerpiącego wszak garściami z pierwotnych praktyk i wierzeń – tworzy całość ujmującą, przyjazną i przyciągającą niczym magnes.

Ladakhijczycy to głównie rolnicy, pasterze, rzemieślnicy i mnisi. Uprawiają jęczmień, trochę pszenicy, warzywa i pyszne morele. Hodują jaki i kaszmirskie kozy, których wełna służy do wyrobu miękkich tkanin, znanych nam jako kaszmir i paszmina. Tkają dywany, doją krowy, przebierają paciorki różańców, żyją spokojnym i nieśpiesznym życiem pogodnych górali, których świat zaludniają niewidzialne postaci tybetańskiego panteonu.

Etnicznie są dość różnorodni, można spośród nich wyodrębnić, między innymi, indoaryjskich Dardów, Monpów, Tybetańczyków i Baltów, ale niemal wszyscy mieszkańcy Ladakhu mają tybetańskie cechy antropologiczne, również główny język kraju, ladakhi, jest na tyle bliski tybetańskiemu, że można tu chyba mówić o dialekcie tego języka, zwłaszcza, że tybetański panuje niepodzielnie w dziedzinie liturgii i praktyki, a te stanowią integralną część codziennego życia Ladakhu.

Również stroje noszone przez mieszkańców przypominają te noszone w Tybecie, choć mają wiele cech właściwych temu tylko regionowi: ozdoby z kamieni półszlachetnych i srebra, warkocze młodych i starych kobiet, oryginalne nakrycia głowy obu płci, wszystko to przywodzi na myśl Tybet, ale posiada własną lokalną specyfikę. Do takich charakterystycznych dla Ladakhu części garderoby należy perak, noszona przez mężatki ciężka dekoracja głowy, wykonana z naszytych na tkaninę kawałków turkusu i dodatkowo ozdobiona koralami, macicą perłową, srebrem i haftem. Kształt i wykończenie peraka zależą od konkretnego regionu i różnią się między sobą. Taki perak jest trochę jak przenośna skarbonka, albo bankomat: w razie nagłej potrzeby można odciąć kawałek turkusu lub srebra i zapłacić nim za jedzenie lub usługę, to osobisty majątek żony, jej „bankowe” zabezpieczenie.

Ladakhijczycy w większości są buddystami, choć w całej populacji sporo jest również szyitów i odrobina muzułmanów nurbakshi. Chrześcijaństwo okazało się dla tutejszej ludności nieatrakcyjne, pomimo, że niemieccy misjonarze założyli tu pierwszy kościół w XIX wieku. Liczbę chrześcijan szacuje się na kilkadziesiąt rodzin, które przyjęły chrzest już w owym XIX wieku, zaraz po przybyciu misjonarzy. Charakter całej przestrzeni kulturowej zdecydowanie kształtują buddyści, praktykujący wyjątkową, pełną barw i magii formę religii Buddy, wyrosłą w Tybecie na gruncie indyjskiej mahajany, tantry i lokalnego bon. W żadnym miasteczku, osadzie czy wiosce nie obejdzie się bez klasztoru, gompy, stupy, chorągiewek, posągów, tanek i młynków modlitewnych. To wszystko, cała zewnętrzna warstwa buddyzmu, kunsztowna i wielobarwna, wytwarza wyjątkową atmosferę, scenografię dla rzeczy niezwykłych i wibrujących dobrą energią.

Z buddyzmem związane są wszystkie święta i festiwale, rytualne tańce, muzyka, demoniczne maski, charakterystyczne melorecytacje pudży skierowanych do rozmaitych bóstw i aspektów Buddy. Wszystkie te tradycje pielęgnowane są od wielu pokoleń i od wielu pokoleń nie uległy zmianie. Ślub, rocznica, narodziny dziecka, zakończenie żniw, urodziny lamy-założyciela lokalnego klasztoru – każda okazja świętowana jest z charakterystyczną mieszaniną powagi i radości, każdemu zaś świętu towarzyszy muzyka – ludowa i sakralna – śpiew i taniec, który najczęściej przyjmuje formę tańczonego rytuału, gdyż większość wszelkich celebracji, może z wyjątkiem tych najbardziej osobistych i rodzinnych, skupia się wokół klasztoru. Jak kraina długa i szeroka świętuje się urodziny ojca buddyzmu tybetańskiego Padmasambhawy (Guru Rimpocze), odprawiając na jego cześć tańce w rytualnych maskach i przepięknych szatach. W wielu świątyniach rezydują mnisi-wyrocznie, którzy przy okazji świąt wieszczą zgromadzonej społeczności przyszłość, a raczej, wskazują kierunki, w jakich podąża teraźniejszość. Takie świąteczne proroctwa często poprzedza poświęcone medytacji miesięczne odosobnienie. Czasami role wyroczni pełnią ludzie świeccy, przygotowani przez lamów do kontaktu z duchami i bóstwami, niekiedy wyrocznia wprawia się w trans wykonując odpowiedni taniec i przebierając się za bóstwo, z którym pragnie nawiązać kontakt.

Szczególnie uroczyście obchodzi się tybetański Nowy Rok. Wtedy również wykonywane są przepełnione symboliką tańce; składane są ofiary i palone wyobrażenia całego zła nagromadzonego w mijającym roku. Dla turystów to nielada gratka, przepiękne tęczowe widowisko wirujących brokatowych szat i demonicznych masek, uzupełnione dźwiękami długich trąb, bębenków i dzwonków.

Większość tradycyjnych świąt obchodzi się zimą, choć są i takie, które celebruje się latem. Lato jest jednak krótkim czasem sprzyjającym rozrywce i rekreacji i wtedy to właśnie odbywają się konkursy i zawody łucznicze, bo Ladakhijczycy, podobnie jak Tybetańczycy i Bhutańczycy uwielbiają strzelać z łuku. Mnóstwo przy tym śmiechu, żartów i beztroskich wygłupów i, oczywiście, nie obejdzie się bez tańca i muzyki. A jak taniec, muzyka i śpiew, to musi być i dobre jedzenie i coś na popitkę, dla poprawy nastroju. W Ladakhu jada się właściwie to samo, co w Tybecie, przede wszystkim pożywną thukpę i pyszne momo, najczęściej, zwłaszcza od święta, z mięsem jaka. Specjalnością Ladakhu jest sku – okrągłe jęczmienne kluseczki z warzywami, a w wersji świątecznej także z mięsem. Pije się, oczywiście, herbatę po tybetańsku, z masłem, mlekiem i solą, ale i po indyjsku – na słodko. Jako że herbata, z solą czy bez, to ciut za mało na świąteczne okazje, pija się też chang – piwo jęczmienne, które, zwłaszcza podczas emocjonujących zawodów łuczniczych, leje się strumieniami, bo Ladakhijczycy to ludzie pogodni i skorzy do zabawy.

Obecnie, zarówno w kuchni, jak i w innych dziedzinach życia, widoczne są wpływy indyjskie i światowe – coraz bardziej popularny jest ryż, a i coca colę można znaleźć, jeśli ktoś bardzo zatęskni za swojskimi, domowymi klimatami i za nic w świecie nie może przekonać się do mulistego, słodko-gorzkiego changu.

Świat się zmienia i Ladakh kręci się wraz z resztą planety, choć co chwilę przystaje i zerka wstecz, próbując ocalić ile się da przed wszystkożernym potworem globalnej cywilizacji. Przywiązanie do tradycji i szczodrość buddyjskiego systemu religijnego sprawiają, że Ladakh zdaje się znajdować w tym samym miejscu, co trzysta, co pięćset lat temu i w niczym nie przeszkadza tu obecność wytworów nowoczesnych technologii, indyjska whisky, motocykle i turyści. Ladakh żyje swoim tempem, podąża za spokojnym oddechem, dźwięczy pudżami i szelestem mantr. Nie jest skansenem dla turystów. Jest wciąż żywym, lśniącym od świeżej magii himalajskim krajem, otoczonym przez stalowe smoki trzech wrogich armii, jakby mimochodem tkwiącym w tej geopułapce i promieniującym magnetyczną energią przyciągającą ludzi szukających dowodów na to, że cuda się zdarzają.

W Polityce prywatności dowiedz się więcej o sposobie i zakresie przetwarzania Twoich danych osobowych oraz o celu używania cookies.

Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.