Kumbh Mela - najliczniejsza pielgrzymka na Ziemi

Dawno temu, u zarania Bytu, wszechświat wyglądał dość dziwnie i nieco chaotycznie. Natura żywych istot dopiero się kształtowała, bogowie dzielili się funkcjami, demony szukały swojego miejsca i swojej dharmy. Wiadomo, że w owych czasach zamierzchłych a mitycznych istniał bezkresny ocean mleka. Skład chemiczny owego mleka nie jest nam znany, niemniej jednak różniło się ono znacznie od tego, jakie wytwarzają gruczoły mleczne ssaków i jakie pijemy dziś.

 Pierwotne mleko posiadało niezwykłe właściwości. Nie mam pojęcia, kto pierwszy wpadł na pomysł, żeby ocean ubić na masło (uzyskując przy tym zdumiewający produkt uboczny – kosmiczną maślankę, czyli amritę), niemniej jednak zabrały się do tego dwie zantagonizowane grupy: Asurowie i Dewowie. Ci pierwsi urodzili się ku wiecznej nocy, jak by powiedział William Blake, ci drudzy ku słodkiej rozkoszy. Spore to uproszczenie, ale poprzestańmy na tym, że Asurowie byli demonami, a Dewowie bogami niższej rangi. I jedni i drudzy wywiedzieli się jakoś, że przy ubijaniu oceanicznego mleka wytworzy się amrita, boski nektar nieśmiertelności, a ponieważ nawet bogowie (i demony) podlegają śmierci, przeto zawarli pakt o nieagresji i postanowili wspólnie udoić tyle amrity, żeby wystarczyło dla wszystkich. Ubicie oceanu to nie bułka z masłem. Za bijak posłużyła pragóra Mandara, zaś żeby górą można było tłuc i potrząsać w celu ubijania, niezbędna okazała się pomoc króla węży, wężowego patriarchy o imieniu Wasuki. Asurowie chwycili łeb olbrzymiego gada, dewowie jego ogon i – ustawiając się jeden za drugim niczym przy wyciąganiu rzepki – rozpoczęli potrząsanie górą. Ocean zaczął gęstnieć, a jako produkt uboczny pojawiła się ciecz, która jednak okazała się śmiertelną trucizną. Gdyby rozprzestrzeniła się w eterze, doszłoby do pierwszej w dziejach katastrofy ekologicznej na skalę kosmiczną. Na szczęście z pomocą przybył Śiwa i wchłonął całe zagrożenie w swe boskie jestestwo. Kilka kropli jednak uronił, a te padły na niektóre zwierzęta, skorpiony, węże, szerszenie, czyniąc je po wsze czasy jadowitymi. Rozczarowane drużyny bogów i demonów pracowały wytrwale i trzęsły górą tak solidnie, że omal jej nie zatopiły, co bezwzględnie skończyłoby się kolejną kosmiczną katastrofą. Z pomocą przybył tym razem Wisznu. Na tę okazję inkarnował się w postać Kurmy – kosmicznego żółwia, który podparł nieszczęsną Mandarę swoim masywnym, opancerzonym grzbietem. Wreszcie, po jakimś tysiącu lat, ni stąd i zowąd, zjawił się niejaki Dhanwantari – bóg nauk medycznych i uzdrawiania, patron ajurwedy. Sprytnie zebrał tryskającą podczas ubijania amritę w garnek (Kumbha) i teraz oto dzierżył w swych boskich dłoniach nieśmiertelność. Widok saganka z amritą zakończył kruchy pokój pomiędzy Asurami i Dewami. I to bogowie okazali się tymi przebiegłymi graczami, którzy postanowili zagarnąć nieśmiertelność tylko dla siebie i zwiali z nektarem. Tu rozpoczyna się długa historia pogoni, potyczek, podstępów, którą sobie darujemy. Podczas jakiejś kolejnej przepychanki bogowie uronili cztery krople cennej amrity, które upadły w czterech różnych miejscach, wsiąkając w ziemię i czyniąc ją świętą. I tu kończy się historia amrity a zaczyna historia jednego z najbarwniejszych indyjskich wydarzeń religijnych – Kumbh Mela. Bo cztery miejsca pobłogosławione kroplą boskiego nektaru to Allahabad (Prajaga), Nashik (Nasik), Haridwar i Ujjain (Udźźain), miasta tłumnych, wręcz masowych, cyklicznych pielgrzymek i równie masowych oczyszczających kąpieli w wodach świętych rzek. Kumbh Mela jest wydarzeniem tak niezwykłym i wyjątkowym, że została wpisana na listę Niematerialnego Dziedzictwa Kulturalnego Ludzkości UNESCO.

Nie wiadomo dokładnie, od jak dawna miliony pielgrzymów nawiedzają cztery święte miasta by oczyścić się z grzechów. Obyczaj wspominają tu i ówdzie starożytne Purany, piszą o nim podróżnicy odwiedzający Indie w różnych wiekach i epokach. Być może pierwsza rytualna kąpiel miała miejsce tysiąc lat temu, a może „zaledwie” pięćset.  W indyjskiej historii niewiele jest rzeczy pewnych, bo – jak już nieraz pisałam – Indusi inaczej pojmują czas i do jego upływu przykładają mniejszą wagę niż ludzie Zachodu. Faktem jest, że Khumb Mela zdaje się być zwyczajem odwiecznym. I niezmiennie wzbudzającym entuzjazm wśród wyznawców hinduizmu i zachwyt wśród cudzoziemców. Nikt jeszcze nigdy dokładnie nie oszacował liczby pielgrzymów przybywających do Allahabadu czy Ujjainu, wiemy, że nie są to setki tysięcy ale miliony, dziesiątki, a może setki milionów. Jest to z całą pewnością największe na ziemi pokojowe zgromadzenie ludzi motywowanych religijnie, choć wśród milionów wyznawców są również Indusi innych wyznań i liczni turyści, bo to nie lada gratka zobaczyć w jednym miejscu tylu świętych mężów, joginów, mnichów, sannjasinów, guru, gurwani i „cywilnych” pielgrzymów. Kumbh Mela jest też z pewnością największym na ziemi zgromadzeniem nagusów – wielu świątobliwych pielgrzymów bierze bowiem kąpiel na golasa. Nagość w obliczu świętej rzeki, w obliczu Boga, jest niewinnością, czystością i prostotą. Nie ma w niej nic zdrożnego, choć z pewnością przybyszom z zewnątrz widok tysięcy wędrujących ku rzece nagusów może wydać się co najmniej ekscentryczny. Nie wszyscy pielgrzymi mają prawo do nagości, jest to przywilej tych, którzy poświęcili życie Bogu i wyzbyli się ziemskich pragnień. Wielką atrakcją i swoistym rytuałem Kumbh Mela jest procesja Peshwai, w której uczestniczą naga sadhu reprezentujący różne szkoły i zakony. Procesję uświetniają słonie i wierzchowce, a asceci prezentują swoje jogiczne i akrobatyczne umiejętności.

Zafascynowany tłum wiernych i turystów obserwuje nie tylko tę główną procesję, ale i przemarsze mnichów w szafranowych szatach, sadhu i innych bożych sług, wielbiących a to Wisznu, a to Siwę, a pod ich postaciami – niezbadany Absolut, Wieczną Prawdę, którą można zgłębić jedynie dzięki latom wyrzeczeń, jogicznych ćwiczeń i pełnych poświęcenia praktyk religijnych. Wśród kroczących w procesji zobaczymy mnichów z ogolonymi po bramińsku głowami i ascetów, którzy wyhodowali na swych głowach niebotyczne dredy, ujrzymy nagie ciała wysmarowane od stóp do głów świętym popiołem wibhuti, joginów dzierżących trójzęby i ozdobionych girlandami złotych aksamitek, osobników odzianych wyłącznie w przepaski biodrowe i innych – brodaczy w barwnych zawojach z  oznakami przynależności religijnej wymalowanymi na twarzach. I jest w tym tłumie moc, jakaś przedwieczna potęga. Dla świeckiego wyznawcy możliwość spotkania tak wielu „bożych ludzi” to wielkie przeżycie i wspaniała okazja do naładowania duchowych akumulatorów. Zwłaszcza, że można dostąpić darśana. Darśana to moment, gdy Bóg spogląda na nas bezpośrednio lub za pośrednictwem świętej osoby. To spojrzenie w oczy Świętości. Indywidualne darśana to spotkanie oko w oko ze świętym mężem, który kładąc dłonie na głowie wiernego udziela mu błogosławieństwa. Pielgrzymi przybywają do świętych miast, żeby otrzymać darśana i żeby obmyć ciała i dusze w świętych rzekach. W Haridwarze ludzie zanurzają się w Gangesie, w Allahabadzie kąpią się w Jamunie i niewidzialnej mitycznej Saraswati, w Nasik jest to święta Godawari, a w Ujjainie pielgrzymi oddają swoje grzechy rzece Shipra.

Kumbh Mela odbywa się cyklicznie i rotacyjnie we wszystkich czterech wymienionych miastach, a konkretne terminy wyznacza astronomia i astrologia. Ważne jest położenie planet i gwiazd względem siebie i Słońca. A właściwie najważniejsze są tu trzy ciała niebieskie: Słońce – Dawca Życia, Księżyc – Pan Umysłu i Jowisz-Brihaspati, Guru wszystkich bogów.  W zależności od ich położenia w obrębie różnych zodiakalnych konstelacji ustala się konkretny termin kolejnego Kumb Mela. Na przykład Kumb Mela w Allahabadzie odbywa się, gdy Brihaspati (Jowisz) znajduje się w Baranie lub Byku, a Słońce i Księżyc goszczą w Koziorożcu. Taki układ ciał niebieskich przypada na przełomie stycznia i lutego. Za każdym razem data kolejnej wielkiej pielgrzymki wyznaczana jest bardzo precyzyjnie.

W każdym z czterech miast Kumbh Mela odbywa się raz na 12 lat, w innym terminie, więc jest okazja uczestniczyć w święcie co kilka lat – różnica pomiędzy Nasik i Haridwarem wynosi trzy lata, Pomiędzy Haridwarem i Prajagą (Allahabadem) również trzy lata, a terminy w Nasik i Ujjain czasem się pokrywają, czasem zaś dzieli je rok. W Haridwarze i Allahabadzie co sześć lat organizowane są Ardha Kumbh Mela.

Masy przybywające na Kumbh Mela wymagają pewnej, choćby prowizorycznej, infrastruktury. Powstają więc całe miasta, miasteczka i obozowiska namiotów, stragany z pożywieniem, kwiatami i dewocjonaliami, pojawiają się uliczni artyści i przydrożni astrologowie. Z pewnością roi się też od kieszonkowców i naciągaczy różnego autoramentu, ale nawet oni stanowią element tworzący niezwykłą atmosferę miejsca i czasu. Kolory, zapachy, dźwięki modlitw i mantr. Wrzawa ciżby i patos nagich ciał. Wyjątkowe oblicze Indii, bogini o wielu twarzach, która podczas Kumbh Mela objawia swoją nieokiełznaną duchową moc.

Pościg demonów za uciekającymi z amritą bogami trwał ponoć dwanaście dni i dwanaście nocy. Dwanaście dni w wymiarze boskim przekłada się na 12 lat w wymiarze ludzkim, stąd Kumbh Mela odbywa się właśnie co 12 lat. Jeśli pomnożymy 12 przez 12, otrzymamy liczbę 144. Co 144 lata dzieje się Maha Kumbha Mela – Wielka Kumbha Mela, a najbliższe takie wydarzenie zapowiadane jest na 2028 rok w Ujjainie. Warto pomyśleć o uczestnictwie, bo kolejne dopiero w 2172! A rok 2019 to rok Kumbh Mela w starożytnej Prajadze (dzisiejszym Allahabadzie), gdzie świętuje się wyjątkowo tłumnie i malowniczo.

W Polityce prywatności dowiedz się więcej o sposobie i zakresie przetwarzania Twoich danych osobowych oraz o celu używania cookies.

Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.