Indie > RANAKPUR


Gdzieś w Rajasthanie, pomiędzy Udaipurem a Jodhpurem, w dolince u podnóża gór Aravalli, leży miasteczko Ranakpur. Właściwie wioska, i do tego „daleko od szosy”, prawie 170 kilometrów od chętnie odwiedzanego przez turystów Jodhpuru i ponad 90 kilometrów od równie popularnego Udaipuru.

 W tym oddalonym od głównego nurtu turystycznych szlaków miejscu, gdzieś-w-Indiach, wzniesiono przed wiekami jedno z najważniejszych sanktuariów i miejsc pielgrzymkowych dżainizmu, rdzennie indyjskiej religii, rówieśniczki buddyzmu, powstałej na fali reformatorskich idei przeciwstawianych skostniałemu wówczas braminizmowi, który wszystkie sprawy ludzko-boskie starał się załatwiać wyłącznie za pomocą odwiecznych, ściśle zrytualizowanych ofiar i magii, w myśl dewizy: mantra jest dobra na wszystko. Dżainiści stanowią obecnie niewielki odsetek populacji, ale ten niewielki odsetek to, w skali indyjskiej, ładnych kilka milionów. W skali światowej to niewiele, ale dżainizm, pomimo to, zaliczany jest do wielkich religii światowych na równi z buddyzmem, judaizmem czy chrześcijaństwem. Ale dość o tym, bo miało być o Ranakpurze.

Świątynia w Ranakpurze jest najprawdziwszym, niekwestionowanym cudem architektury i rzeźby, choć właściwie należałoby mówić o świątyniach, gdyż jest ich tu mały tłumek, rozpostarty na mierzącym prawie 15 tysięcy metrów kwadratowych obszarze. Najważniejszą jednak konstrukcją, budowlanym unikatem, artystyczną perłą wśród budowli sakralnych, jest główne sanktuarium, świątynia Adinatha, pierwszego tirthankary dżainizmu. To ona właśnie wzniesiona została w całości z jasnego marmuru. Ni to białego, ni to kremowego, może trochę różowego i złotawego. Kolor marmuru, a zwłaszcza barwa 1400 filarów to osobna zagadka optyczno-architektoniczna: filary zmieniają kolor wraz ze zmianą barwy światła słonecznego, są takie chwile, że przybierają kolor nawet niebieski czy zielonkawy.

Stwierdzenie, że każdy filar, każdy detal, każdy fragment świątyni, jak i cała jej marmurowa bryła są zachwycające, zabrzmi jak banał, komunał wyjęty z broszury turystycznej. Ale jak to inaczej wyrazić? Zdumiewające, piękne do bólu, nieznośnie precyzyjnie wydziergane w kamieniu? Każdy filar jest inny, każdy misternie rzeźbiony. Spomiędzy filarów w magiczny sposób wyzierają posągi bóstw poustawiane z obliczoną co do milimetra symetrią: gdy stojąc pomiędzy dwoma wybranymi filarami spoglądamy na jakieś bóstwo, możemy być pewni, że gdy się odwrócimy, pomiędzy filarami naprzeciwko zobaczymy identyczny posąg. Jeden z filarów pochyla się lekko, przełamując doskonałość formy, ale jest to efekt przemyślany i zamierzony. Koślawy filar ma zniechęcić złe duchy, oślepić złe oko, które przyciąga wszystko to, co jest doskonale piękne. Jakaż jest bowiem większa przyjemność dla demona niż splugawić doskonałość?

Chaumukhi Mandir (ćaumukhi mandir) – świątynia o czterech twarzach – otwiera się na cztery strony świata i ustanawia jego centrum zaprowadzając tym samym kosmiczny ład. Oprócz niezliczonych (dosłownie, bo któż je tak naprawdę liczył?) filarów, przybytek może się poszczycić równie okazałymi i niebywałymi kopułami i całą masą detali przyściennych, naściennych i wolnostojących, pomiędzy którymi zwraca uwagę (też, bo i inne rzeczy ją zwracają, bez przerwy coś tu zwraca uwagę) wykonany z jednego bloku marmuru wężosplot. Inaczej tego nazwać nie potrafię. Pyski, ogony i cielska wiją się i splatają tak, że nie sposób rozróżnić gdzie kończy się jeden, a zaczyna inny gad. A może to jeden samozapętlony wąż o wielu głowach i ogonach? Imponujące. Głów jest 108, a jakże, bo 108 to w Indiach Szerokopojętych liczba szczególna o wielu jawnych i wielu ukrytych znaczeniach.

W mandapie, czyli głównej Sali modlitw umieszczono dwa wielkie dzwony, całość wycyzelowano w formie Nalinigulum Vimana, tajemniczego niebiańskiego pojazdu bogów (zwolennicy interwencji obcych już klaskaliby z radości, bo to nic innego tylko pojazd kosmiczny) i wszystko to zajęło im, starożytnym budowniczym… ponad 60 lat. Ale mędrzec czasu nie liczy. Mędrzec spokojnie wypełnia swoją karmę i swoją dharmę. Pod świątynią są jeszcze podziemia, też marmurowe z 84 komnatami (84 to też magiczna liczba). Właz zakryto marmurowym blokiem, bo po ciemku można skręcić kark, a elektryczności nie ma, bo po co.

Świątynia została zbudowana w wieku XV i od tamtego czasu nieprzerwanie trwa tu życie religijne. Tradycja tutaj to niebywałe kontinuum. Nad świątynią czuwają do dziś potomkowie tych, którzy byli przy jej narodzinach, twórcy, architekta i głównego kapłana. I tak, obecny główny pudźari (kapłan i celebrans) jest w prostej linii i w XVII-tym pokoleniu potomkiem pierwszego pudźarego świątyni, a jego licząca ponad półtorej setki głów rodzina pełni przy świątyni rozmaite, bardziej lub mniej sakralne funkcje. Podobnie o stan budowli dbają potomkowie pierwszych budowniczych. Przez ponad 600 lat tajemnice sanktuarium i obrządku przekazywane są z ojca na syna. To się nazywa nieprzerwana tradycja!

W świątyni chętni kapłani opowiedzą nam historie i legendy, pokażą najważniejsze, najświętsze albo najdziwniejsze miejsca marmurowego raju.

Oprócz majestatycznej marmurowej świątyni możemy sobie pooglądać kilka mniejszych, Parsavanath, Neminath i Surua Narayan, na przykład. W każdej z nich jest co podziwiać, ale oczywiście ta wielka przyćmiewa wszystko inne, i to dla niej i do niej właśnie pielgrzymują rzesze wyznawców i turyści, którzy, na szczęście dla nich samych, zboczyli z głównego szlaku.

To, co uderza w ranakpurskiej świątyni, co odróżnia ją od większości indyjskich świętych miejsc, to czystość i spokój. Stąpając po lśniących marmurowych posadzkach, pośród chłodnych marmurowych ścian, można oddać się kontemplacji. Boso, ma się rozumieć. I w przyzwoitym stroju.

W Polityce prywatności dowiedz się więcej o sposobie i zakresie przetwarzania Twoich danych osobowych oraz o celu używania cookies.

Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.