Indie - KHAJURAHO

W KHAJURAHO kiedyś znajdowało się tu 85 świątyń wybudowanych pomiędzy IX a XII wiekiem. Do naszych czasów przetrwało około dwudziestu, ale i tak jest co oglądać! Świątynie w Khajuraho zasłynęły w świecie Zachodu i stały się miejscem licznych pielgrzymek turystów nie tylko dzięki swej niezwykłej urodzie, ale przede wszystkim z powodu

wspaniałych zdobień rzeźbiarskich przedstawiających niezwykle śmiałe sceny erotyczne dalece wykraczające poza tradycje Kamasutry.
Oczywiście, rzeźby pokrywające ściany świątyń nie mają nic wspólnego z pornografią czy wyuzdaniem. Są to dzieła o charakterze religijnym, związane z jedną z najbardziej tajemniczych odmian hinduizmu – tantryzmem i z kultem Sześćdziesięciu Czterech Wielkich Jogiń. Władcy z dynastii Chandelów, dzięki którym ten niesamowity kompleks świątynny powstał, byli bowiem wyznawcami i zwolennikami tantrycznej odmiany hinduizmu.
Tantra, czy to w wersji hinduistycznej czy buddyjskiej, zawsze wzbudzała ogromne zainteresowanie ludzi Zachodu i pobudzała ich wyobraźnię. Tajemnicze rytuały seksualne są jednak dobrze chronione i dostęp do wiedzy o nich mają jedynie osoby o wysokim stopniu wtajemniczenia. Nam pozostaje podziwianie pełnych wdzięku, czasem nieco szokujących postaci, które na murach świątyń uprawiają nad wyraz akrobatyczne formy seksu.

KAMIENNA KAMASUTRA

Dżungla ma to do siebie, że lubi pochłaniać wszystko, co napotka na swojej drodze, o ile oczywiście nie powstrzyma jej człowiek, karczując, budując i pilnując tego, co stworzył. Dżungla na długie lata pochłonęła kambodżańskie Angkor Wat, podobnie ukryła na wiele stuleci wpisany na listę UNESCO zespół świątynny w Khajuraho (Kadźuraho).

Może i dobrze, że natura zajęła się popadającymi powoli w zapomnienie budowlami, bo gdyby o nich nie zapomniano, z pewnością zostałyby zniszczone.

Świątynie Khajuraho zostały wybudowane w czasach panowania dynastii Chandelów, która szczyt swojej świetności osiągnęła w latach 950-1050. Wtedy właśnie powstało najwięcej obiektów. Po roku 1050 budowano nadal, ale królestwo zaczęło podupadać, a w wieku XII historia odsunęła je na boczny tor, nie tylko mieczami Sułtanatu Delhijskiego, który miał wówczas swoje dziejowe pięć minut, ale i poprzez wewnętrzną degrengoladę dworu, kiepską koniunkturę, zwyczajny „zmierzch bogów”, przemijanie i apetyt dżungli. Dość, że świątynie zaczęły popadać w dziejowy niebyt, choć życie religijne mogło tam kwitnąć jeszcze przez wiele stuleci, bo pewne wzmianki o Khajuraho znajdujemy jeszcze w relacjach XIV-wiecznych podróżników arabskich. Niektóre spośród świątyń już wtedy były zniszczone, inne powoli popadały w ruinę, ale wciąż przebywali tam dziwni półnadzy jogini z włosami do ziemi, u których lekcje jogi pobierali także muzułmanie!

Pod koniec XV wieku cesarz Sikandar Lodi najechał niemal zupełnie już opuszczone „pogańskie” sanktuaria i to najprawdopodobniej wtedy zniszczono większość spuścizny Chandelów. Podziwiając to, co pozostawiono, możemy sobie tylko wyobrazić, co straciliśmy, a wtedy pojawia się smutna refleksja na temat destrukcyjnej natury dwunożnych istot obdarzonych wszak bezgraniczną kreatywnością.

Czas płynął i świat zapomniał, choć, według XIX wiecznych relacji brytyjskich, w Khajuraho nadal odbywały się sekretne praktyki jogiczne, a w Śiwaratri tłumnie przybywali pielgrzymi. Historia nie wyjaśnia, czy pielgrzymi odwiedzali Khajuraho przez wszystkie wieki istnienia zespołu świątynnego, czy też pojawili się ponownie dopiero po jego „odkryciu”.

Zachód poznał Khajuraho przypadkiem.

Pewnego dnia, w 1838 roku, brytyjski inżynier, kapitan T.S. Burst, wyruszył w towarzystwie indyjskiego przewodnika, którego imię nie przetrwało nawet w postaci inicjałów, na jednodniową eskapadę z Chhatarpuru, w ostępy tropikalnego lasu. Przewodnik wiedział, co robi i co zamierza białemu sahibowi pokazać. W sercu dżungli, wśród nieprzytomnie zielonej zieleni kryły się na wpół pożarte przez czas i las niezwykłe budowle. Burst i bezimienny Hindus odkryli siedem spośród osiemdziesięciu pięciu zbudowanych w zamierzchłej przeszłości świątyń. W swoim raporcie dla Asiatic Society of Bengal brytyjski oficer napisał, że jest to najładniejsza w całych Indiach grupa świątyń, oddalonych jedna od drugiej o rzut kamieniem, jak się wyraził. A to, co wówczas odkrył stanowiło trochę ponad jedną czwartą bezcennej całości.

Kompleks zabytków świątynnych w Khajuraho został podzielony (a właściwie sam się podzielił) na trzy grupy – zachodnią, wschodnią i południową, z których najbardziej znaną i uważaną za najciekawszą jest grupa zachodnia, ta, którą odkryli świetlanej pamięci kapitan Burst i jego bezimienny towarzysz. W zachodniej grupie zobaczymy Kandariya Mahadeva Temple, uważaną za największą i szczycącą się najwyższą śikharą (choć archeolodzy odgrzebali już pozostałości większej świątyni), Świątynię Sześćdziesięciu Czterech Jogiń, Chitragupta Temple, Lakszmana, Matangeswara i Varaha Temple.

Wschodnia grupa świątyń to przede wszystkim budowle dżajnijskie, przepiękne i wywierające niemniejsze wrażenie niż świątynie z grupy zachodniej. Zobaczymy tu największą w tej grupie świątynię Parśwanatha, świątynie Adinatha i Ghantai oraz świątynię Brahmy.

„Najuboższa” jest grupa południowa, w której znajdziemy dwie całe świątynie i jedną wciąż odgrzebywaną przez archeologów. Jest tu poświęcona Śiwie Duladeva Temple, bogato zdobiona rzeźbami przedstawiającymi Śiwę i Parwati oraz jedyna w Khajuraho świątynia pozbawioną wątków erotycznych, ascetyczna, prosta i piękna świątynia Wisznu Chaturbhuj. Trzecia świątynia to Bijamandal, prawdopodobnie największa w całym kompleksie, ale o tym przekonamy się dopiero, gdy zostanie do końca wykopana i, w miarę możliwości, odrestaurowana. Ta świątynia również posiada przepiękne rzeźby naznaczone wyszukaną zmysłowością.

Choć kompleks świątynny Khajuraho uważa się obecnie za śiwaicki, w istocie niektóre ze świątyń poświęcone były Wisznu, inne Śiwie, a jeszcze inne były świątyniami wyznawców dżajnizmu. Wśród ocalałych budowli historycy zidentyfikowali też jedną jako świątynię Ganeśi i jedną jako przybytek Słońca. W dobrym stanie zachowało się około 20 świątyń, ale są jeszcze malownicze ruiny.

Charakterystyczną architekturę świątyń budowanych w stylu nagara omawia się zwykle na podstawie świetnie zachowanej i największej spośród nich Kandariya Mahadeva, znajdującej się w zachodniej grupie zabytków i szczodrze ozdobionej „gorszącymi” rzeźbami.

Świątynie wznoszono na dwóch kamiennych platformach, bazowej i właściwej. Do zwróconego w kierunku wschodnim wejścia prowadzą schody, a ku sanktuarium wiodą kolejne mandapy, kunsztownie zwieńczone ni to sale, ni to kruchty. Zwykle są trzy, a za nimi wznosi się tzw. sikhara pomocnicza, „przyrośnięta” do sikhary właściwej – wyniosłej i górującej nad całością. To pod nią znajduje się zwykle właściwe sanktuarium, mroczne, ciasne i tajemnicze. To oczywiście ogromne uproszczenie, gdyż dokładny opis planu świątyni, geometrycznej perfekcji, odniesień do mandali i gąszcz sanskryckich nazw z pewnością zanudziłby czytelników. Wystarczy powiedzieć, że każda z budowli odznacza się wysublimowaną formą, a godne podziwu są zarówno ich zewnętrzne oblicza, jak i wnętrza.

Jak w całej indyjskiej architekturze, tak i tu każda budowla „najeżona” jest symboliką i każdy jej element coś ilustruje, coś przedstawia lub na coś wskazuje. Najważniejszym elementem są wspomniane już śikhary – potężne wieże symbolizujące świętą Górę Meru.

Zaledwie trzy spośród budowli, Chausath-Yogini, Brahma i Mahadeva zostały wzniesione z granitu, pozostałe zbudowano z pięknego ziarnistego piaskowca. Wszystkie świątynie (z wyjątkiem jednej, nie wiadomo dlaczego) zwrócone są na wschód i wszystkie (co do jednej) nawiązują, w bardziej lub mniej bezpośredni sposób, do współzależności pierwiastka męskiego i żeńskiego, jedności Boga-Bogini i jedności Uniwersum.

Najstarszą spośród świątyń jest ascetyczna i pozbawiona (przynajmniej w obecnej formie) rzeźbiarskich ozdób świątynia Osiemdziesięciu Czterech Jogiń, nazywana również Świątynią Devi (Bogini), której budowę zakończono jeszcze w IX wieku.

Przybytków poświęconych różnym bogom różnych religii jest w Indiach wiele, dłubanych w żywej skale, rytych w jaskiniach, wznoszonych z piaskowca, granitu, marmuru i cegły. Te w Khajuraho, oprócz tego, że są po prostu piękne, zdobyły oszałamiającą popularność na Zachodzie dzięki zdobiącym ich ściany szczególnym rzeźbom, bowiem Khajuraho kojarzy się przeciętnemu turyście z mistrzowsko przedstawionym przez średniowiecznych artystów wyuzdanym seksem.

W i na świątyniach zobaczymy rzeźby przedstawiające bóstwa, ludzi i zwierzęta, odszukamy Słoniogłowego syna Śiwy, „dzikoludzia” Varahę, jeźdźców na koniach, damy poprawiające swoją urodę, lwy i słonie. „Pornografia” występuje licznie i co wrażliwszych może oburzyć, zwłaszcza sceny przedstawiające seks grupowy lub zoofilię. Ale większość świątynnych rzeźb w Khajuraho to przepojone zmysłowością arcydzieła chwalące miłość, czułość i piękno zjednoczenia. Mnóstwo tu tulących się i całujących par. Większość przedstawień to sam Śiwa i jego żeńska połowa, boska Parwati. Posągi są pełne życia i niezwykłej gracji, można patrzeć na nie godzinami, bez względu na to, czy przedstawiają akrobatyczną erotykę (a może erotyczną akrobację?) czy niewinne przytulanie, a artyzm, z jakim przedstawiono zmysłowe uciechy jest tak wielki i niepodważalny, że, bez względu na treść, rzeźby świątynne w Khajuraho są po prostu doskonałe. Szczególnie piękne są postaci kobiet – bogiń, apsar, wdzięcznie wyginających biodra tancerek. Nieruchomy kamień zdaje się drżeć i wibrować, palce rąk układają się w taneczne mudry, stopy, mimo że mocno osadzone w ziemi, wyglądają jakby za chwile miały oderwać się od niej i pobiec ku niebu. I właściwie nawet najbardziej wyuzdane sceny „średniowiecznej pornografii indyjskiej” przestają szokować, a jedynie zachwycają. Oczarowują proporcją, kompozycją i kształtem. Są niebywałym cudem i są absolutnie czyste i niewinne.

Oczywiście pojawia się pytanie, skąd wziął się pomysł ozdobienia świątyń tak „niesakralnymi”, żeby nie powiedzieć „grzesznymi”, rzeźbami. Istnieje kilka teorii, które próbują uzasadnić „sakralną pornografię z Khajuraho”. Jedna z nich głosi, że słynne rzeźby świątynne miały być artystyczną wizją i ilustracją Kamasutry, inna mówi, że oglądając wyuzdane sceny na ścianach świątyń młodzi mnisi ćwiczyli wolę, a młodzieńcy, którzy w przyszłości mieli stać się mężami, poznawali techniki miłosne, jeszcze inna odwołuje się do prastarego kultu boga Indry. Według zwolenników „teorii tantrycznej” osiemdziesiąt pięć imponujących świątyń poświęconych było Osiemdziesięciu Czterem Joginiom, potężnym żeńskim guru, a według wyznawców Śiwy, świątynie Khajuraho to orszak weselny Boga i Jego Małżonki.

Najprawdopodobniej taki, a nie inny wygląd przybytków w Khajuraho, ma związek z kultem tantrycznym, którego wyznawcami byli ich budowniczowie – władcy z dynastii Chandelów.

W Indiach istniało kilka sekt tantrycznych i w zasadzie niewiele o nich wiadomo, gdyż swoje sekrety trzymali w głębokiej tajemnicy, objawiając je tylko adeptom. Byli kapalikowie, którzy nazwę swą wywodzą od czaszki, byli kaulowie, kalamukhowie („kala mukha” to w sanskrycie „czarna twarz”) i czciciele 64 Jogiń. Wrogowie oskarżali ich o rozmaite okropności, między innymi ofiary z ludzi, i nie da się, niestety, owym kalumniom zaprzeczyć, nie ma bowiem dowodów ani na to, że składali takowe ofiary jak i na to, że ich nie składali. Wiadomo natomiast, że łamali wszelkie tabu, nieczyste czyniąc czystym i przekraczając granice, za które zwykły śmiertelnik nie wysunąłby nawet czubka nosa. Słowem kluczem była mithuna lub maithuna, czyli para w zjednoczeniu. Symbolizowała ona połączenie duszy z bóstwem i wiele innych zjednoczeń, ale na poziomie uniwersalnym przedstawiała indyjskie „yin-yang”, wzajemnie dopełniające się pierwiastki – męski i żeński. Odpowiednio przygotowani adepci tantry uczestniczyli w rytuałach zwanych pańćamakara (pięć M). Obrządek odbywał się w miejscach strasznych i ponurych, często na polach kremacyjnych, wśród niedopalonych stosów i ludzkich popiołów, oczywiście nocą. Jedzono, zakazane na co dzień, mięso i ryby (mansa i matsya), pito alkohol – madhya, wykonywano właściwy rytuał za pomocą mudra – magicznych gestów o potężnej mocy i, wreszcie, odbywano stosunek seksualny, często z kobietami nieczystymi rytualnie, wykluczonymi, wywodzącymi się z najniższych kast. Co tam się działo ponadto, nigdy się nie dowiemy, wiemy natomiast, że wszystkie te „okropności” czyniono w celu wzniosłym – osiągnięcia zjednoczenia z bóstwem i w konsekwencji uwolnienia się od samsary. W rytuale seksualnym kryje się potężna magia, a kobieta w takim sakralnym akcie pełni rolę Śiakti, Boskiej Nauczycielki, Energii i Stwórczyni światów.

Być może królowie z dynastii Chandelów sami uczestniczyli w magicznych rytuałach pańćamakara, a że ponadto byli wpływowi i bajecznie bogaci, mogli sobie pozwolić na zbudowanie swoim bóstwom tylu świątyń, na ile pozwolił im czas. Jednak ani czas, ani pieniądze, ani wola władców nie zdałyby się psu na buty, gdyby nie geniusz architektów i rzeźbiarzy, który wyziera z każdego załomu muru, promieniuje z każdej kamiennej twarzy, piaskowego brzucha, kształtnych skalnych piersi.

Pobyt w Khajuraho to wizyta w sekretnej przeszłości i w eleganckim parku zarazem. Wystrzyżone trawniki i zadbana zieleń nie pozostawiły śladu po żarłoczności dżungli i nawet ruiny zdają się być uporządkowane i upozowane do fotografii – rozsypane wśród zieleni niczym boskie souveniry. Można wszystko dokładnie obejrzeć i sfotografować, bo, choć kopulujące kamienne postaci doczekały się już milionów uwiecznień na płytach, kliszach i matrycach, każda kolejna fotografia może ukazać szczegół wyjątkowo piękny, inaczej oświetlony, a przede wszystkim – ujrzany na własne oczy. Naprawdę warto zobaczyć Khajuraho na własne oczy, bo, pomimo że jego ogromna popularność sprowadziła je niemal w obszary popkultury, nic nie jest w stanie odebrać średniowiecznym cudom ich pierwotnej magii i piękna doskonałej sztuki. Chwała niech będzie okolicznościom, które pozwoliły im przetrwać do naszych czasów. Bo tak niewiele brakowało, a nie mielibyśmy dylematów i nierozwikłanych tajemnic. Nie byłoby kontrowersji, bo nie byłoby „bezwstydnych” i niewiarygodnie pięknych świątyń. Dzięki temu, że wioska Khajuraho leży właściwie nigdzie, na uboczu, w objęciach lasu, że nic ważnego się tu przez wieki nie działo, możemy tam dziś pojechać, pławić się w domysłach, robić zdjęcia, podziwiać, podniecać, przeżywać i dyskutować.

W Polityce prywatności dowiedz się więcej o sposobie i zakresie przetwarzania Twoich danych osobowych oraz o celu używania cookies.

Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.