Indie - KERALA BACKWATERS

Jeśli ktoś marzy o wakacjach pod palmami, nie mógłby wybrać lepiej. Kerala już w samej nazwie zawiera wszechobecną i wszędobylską palmę kokosową. Palmy są wszędzie: rozsiadły się szczodrymi kępami u podnóża tarasowych wzgórz, okalają plaże, zdobią miasta, miasteczka i wsie. Gaje palmowe, lasy palmowe, plantacje palmowe… Tu i ówdzie pandanowce i ryż.

Kerala to wąski pasek lądu przycupnięty nad Morzem Arabskim i przytulony do Wybrzeża Malabarskiego. Przez cały rok jest tu ciepło i wilgotno, prawdę mówiąc, bardzo ciepło i bardzo wilgotno, w końcu to tropiki. Jak w takich warunkach i okolicznościach przyrody udało się ludziom tutaj wykoncypować cokolwiek innego niż system wiecznego plażowania, nie wiadomo. A jednak: kalarippajattu, kathakali, ajurweda. Te z pozoru egzotycznie brzmiące terminy znane są na całym świecie i, podobnie jak niesłychana przyroda, o której za chwilę, przyciągają do Kerali tysiące turystów i poszukiwaczy „mądrości Wschodu”. Zabytki tak jakoś, przy okazji, choć jest ich tu całkiem sporo.

Ale dziś nie o sztukach walki, teatrze, medycynie i plażowaniu.

Znaczną część karelskiej ziemi stanowi fenomen geograficzny nazywany Rozlewiskami Kerali i to one właśnie wabią tutaj najwięcej wycieczkowiczów, trampów i wszelkiej maści miłośników Indii. Kerala Backwaters to jakiś nieogarniony ogrom wszelkiego rodzaju wód połączonych ze sobą w jeden wielki rzeczno-jeziorno-bagienny system, sieć oplatającą rozłożone pośród zieleni miasta i osady, pajęczynę błękitu, zieleni i… upału.

Większa część tego eko- i aqua- systemu jest dziełem natury, ale i człowiek dołożył tu swoją symboliczną cegiełkę, tworząc jeziora i stawy, przekopując kanały. Powstał spójny, rozległy i wygodny system komunikacyjny. Wody nie brakuje, palmy rosną, nad rozlewiskami unoszą się stada ptaków, a wśród nich całkiem wielkie potwory przypominające kormorany czy rybitwy, bo i ryb jest tutaj obfitość wielka. Łażą żółwie, pluszczą się wydry. Pewnie są i węże, ale po co mierzyć tak wysoko? Muchy, ważki i komary potrafią wystarczająco się uprzykrzyć. Bez przesady, da się wytrzymać, nie jest to jakiś nieustający dziki desant.

W skład całego systemu wchodzi kilka dużych jezior i kilkadziesiąt różnej wielkości rzek, plus kanały i wdzierające się w ląd morskie laguny, oczywiście. Fenomen Rozlewisk polega na tym, że słodkie wody, przynoszone przez spływające tu rzeki, mieszają się ze słonymi wodami morza. Z różnym skutkiem. Mamy do dyspozycji wody o różnym stopniu zasolenia, ale i mnóstwo świeżej, słodkiej wody. No i przyjeżdża się tutaj dla tej wody właśnie, a właściwie dla wód, dla tej mokrej pajęczej sieci zatopionej w zielonym bursztynie tropików.

Największa atrakcją są dłuższe i krótsze rejsy po Rozlewiskach. Pojazdy wodne też mają różną wielkość i standard. Na niektórych można zanocować korzystając z wszelkich wygód cywilizacji z toaletą „western style” włącznie. Kettuvalam, „łodziodomy”, pierwotnie służące do transportu płodów rolnych, kryte są zwykle malowniczą strzechą i zamieszkanie na jednej z nich to duża frajda. Gdyby się tak dało na dłużej… Zresztą, jak ktoś chce, można na całkiem długo, jedynym ograniczeniem (oprócz stanu konta, oczywiście) jest wygasalność wizy indyjskiej, ale, póki wiza trwa można sobie pożyć w wodnym raju, jedząc pyszne miejscowe potrawy (trochę „hot”, smaczne ryby, ryż i „sosy”) a wieczorami rozkoszować się miękką, wilgotną ciszą dziewiczych Backwaters. Kto nigdy wcześniej nie był „poza cywilizacją” może bardzo się zdziwić, jak ciemna może być ciemność i jak cicha może być cisza.  Nie bardzo jest potem o czym opowiadać znajomym i rodzinie, bo Backwaters to doświadczenie bezpośrednie. Wilgotna lepkość skóry, trzepot komarzych skrzydeł, cisza ścieląca się nad poszarzałym od mgieł rozlewiskiem, zapach dymu i zapach ryby smażonej w asyście wonnych przypraw.

Jak już mówiłam, pośród owych potencjalnie malarycznych, ale przyjemnie egzotycznych wód znajdują się różne ludzkie siedziby, od maleńkich osad, po całkiem spore miasta. Jednym z miast, najczęściej wspominanych przez odwiedzających te strony podróżnych, jest Alappuzha (Alleppey) – Wenecja Wschodu, ponad 100-tysięczne miasto wśród kanałów i kanalików, urocze przede wszystkim ze względu na naturalną scenografię Rozlewisk i oferujące przybyszom wszelkie luksusy tropikalnego kurortu ze wspaniała plażą włącznie. A jakie zachody słońca!

Ktoś kiedyś (pewnie jakiś geodeta) próbował zmierzyć długość malabarskich kanałów, bo źródła podają liczbę 1500 kilometrów. Wszystkiego opłynąć się nie da, ale standardowy rejs po Rozlewiskach i tak trwa niemal dobę, dobę cudownej, niepowtarzalnej monotonii, która jednak się nie nudzi. Jak już wspomniałam, nie bardzo jest potem o czym opowiadać, bo jak opowiedzieć nostalgię białej mgły, przez którą przedziera się rechot żab, albo zachód słońca na białej plaży? Pozostają, oczywiście zdjęcia, ale i one nie oddają w pełni klimatu oszalałej orgii wszystkich odcieni zieloności i nie utrwalają słodkognilnego, tajemniczego zapachu ogromnych karelskich rozlewisk.

W Polityce prywatności dowiedz się więcej o sposobie i zakresie przetwarzania Twoich danych osobowych oraz o celu używania cookies.

Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.