Indie - HAMPI

MIAST ZAKLĘTE W GRANICIE
Nad niedużą rzeką leży mała, zagubiona pośród plantacji bananów wioska Hampi. Trudno byłoby sobie wyobrazić, że niegdyś, przed wiekami, a dokładnie przed niespełna pięciuset laty, zamiast mizernej osady, znajdowało się tu potężne miasto Vijayanargar, założone w XIV a podbite i złupione przez muzułmanów w XVI wieku.

 Dwieście lat świetności nie przeminęło jednak bez śladu i dziś na powierzchni mniej więcej dwudziestu sześciu kilometrów kwadratowych rozciąga się to, co z dawnego prześwietnego miasta pozostało: mury, ruiny, fragmenty schodów, fundamenty, jakaś zagubiona „piramida”, kamienny rydwan – krajobraz spustoszonej planety. Ale to nie wszystko, bo wiele spośród dawnych budowli, na szczęście, zachowało się w stanie niemal doskonałym, niektóre z nich, dzięki wyznawcom potężnego Śiwy, dorocznym festiwalom, pielgrzymom i turystom wciąż żyją swoim granitowym życiem. Bo miasto zbudowano i wykuto w granicie: mury obronne, dziesiątki świątyń, akwedukty, pasaże handlowe, wszystko powstało z materiału pochodzącego z otaczających wzgórz. Powstało i wrosło w krajobraz tworząc, jeden z najpiękniejszych skansenów archeologicznych świata.

Żeby zwiedzić wszystko i mieć jeszcze czas na spokojne pospacerowanie z aparatem fotograficznym w dłoni, trzeba wygospodarować przynajmniej dwa dni.

Najbardziej chyba charakterystycznym i widocznym z daleka zabytkiem z Hampi jest poświęcona Śiwie świątynia Virupaksha, którą, jak większość budowli sakralnych na południu Indii, zbudowano w łatwo rozpoznawalnym stylu drawidyjskim. Nie wiadomo, czy w czasach, gdy ją budowano nie znano odpowiednich rozwiązań technicznych, pozwalających na konstrukcję „normalnych” stropów, czy po porostu, z nieznanych względów, wybrano taki dziwny sposób budowania, dość, że kolejne kondygnacje sklepienia nakładano na siebie schodkowo, od największych do coraz mniejszych elementów, co przypomina nieco budowanie z kloców.

Na rozległy teren sanktuarium wchodzi się przez gopury – wypiętrzone ku górze „piramidalne” bramy. Główna brama mierzy sobie pięćdziesiąt metrów i ma aż jedenaście kondygnacji. Przez środek świątynnego dziedzińca przepływa kanał doprowadzający wodę z rzeki Tungabhadra. Woda płynie w kierunku kwintesencji boskości – zjednoczenia lingamu i joni – wypełniając joni niczym małą sadzawkę, a następnie wypływając z niej niewielkimi kanalikami. Zwykła woda rzeczna, po kontakcie z sacrum staje się uświęcona i nabiera cudownych właściwości. Można nią poświecić domostwo i obejście zapewniając sobie płodność i urodzaj.

Jak w każdej świątyni Śiwy, i tu znajdziemy potężny posąg boskiego wierzchowca, byka Nandi. Lingam, Nandi i stojący w centrum kamienny słup flagowy łączy niewidzialna linia, której – podobno – lepiej nie przekraczać, bo Tańczący Bóg-Niszczyciel bardzo tego nie lubi. Świątynia Virupaksha jest jedyną funkcjonującą świątynią na terenie zabytkowego kompleksu i jedną z niewielu w na całym bożym świecie, w której można otrzymać błogosławieństwo od rezydującego w niej słonia. Na terenie kompleksu świątynnego, bo trudno tu mówić o pojedynczej świątyni, znajdują się też zabytki sprzed epoki imperium Vijayanagaru: świątynie dżajnijskie na wzgórzu Hemakuta, świątynie Devi, śiwaicke przybytki z charakterystycznymi piramidami – vimanami, niektóre z nich datowane są na X a nawet IX wiek.

Korytarz za świątynią prowadzi do mrocznej kamiennej komnaty z otworem wydrążonym w jednej ze ścian. Warto tam wejść, bo wpadające przez otwór światło tworzy dziwaczny, ale i piękny mini spektakl – widzimy cień wyniosłej świątyni, tyle że… do góry nogami. To tylko jedna z ciekawostek, na które możemy się natknąć zwiedzając Hampi. Jeszcze ciekawsze, niż odwrócony cień są „grające kolumny” w świątyni Vijaya Vittala. Wokół kolumn podtrzymujących strop głównego sanktuarium postawiono po siedem mniejszych. Te delikatne, smukłe filary, uderzane palcami, wydają melodyjne dźwięki, z których można złożyć całkiem sensowne melodie, gdyż każdy z nich reprezentuje jeden z siedmiu dźwięków gamy przypisanej przedstawionemu w kamieniu instrumentowi. Ciekawi świata i jego zagadek Brytyjczycy, w swoim czasie wycięli dwa grające filary, żeby zobaczyć, co też tam jest w środku, co tak gra. W środku nie było nic, filary są puste, a wysokość wydawanego przez nie dźwięku zależy, prawdopodobnie, od grubości ścianek.

Przed poświęconą Wisznu świątynią Vittala stoi wielki kamienny rydwan procesyjny, jak wszystko tutaj, pięknie zdobiony i budzący niekłamany zachwyt. Zarówno rydwan, jak i filary świątynne przyciągają najwięcej turystów, a przecież jest tu mnóstwo innych ciekawych obiektów i miejsc prawie opustoszałych, dzięki czemu, pozostając pogrążonym w świętym spokoju, można sobie kontemplować niezwykłe piękno granitowych cudów i popuścić wodzów fantazji, przenosząc się w czasie do epoki imperatora Bukki I, założyciela Miasta Zwycięstwa.

Oto wielka królewska łazienka, a wewnątrz obszerny i głęboki basen z systemem doprowadzającym wodę i odprowadzającym ścieki, ot taka kamienna wanna na miarę króla. Lotosowy Pałac (Lotus Mahal), ulubione miejsce wypoczynku Bukki I, albo jakiegoś kolejnego władcy, z ”klimatyzacją podłogową”, a jakże. Zbudowany w mieszanym stylu (wpływy muzułmańskie) budynek chłodzono za pomocą umieszczonego pod podłogą systemu doprowadzającego zimną wodę. Niedaleko pałacyku znajduje się królewska mennica, więc zażywając odpoczynku, władca mógł mieć oko na wszystko, także na pobliski babiniec, z muzułmańska haremem zwany.

No i oczywiście Królewskie Stajnie, w których w iście królewskich warunkach mieszkały równie królewskie słonie, bo potężny władca musi mieć potężnego wierzchowca. W czasach świetności dzisiejszego Hampi słoni używano nie tylko od parady, ale i w walce: niechaj drżą wrogowie przed szarżą takich wierzchowców, nawet bez wojowniczych jeźdźców na grzbietach! Zresztą, słonie zajmują w Indiach miejsce szczególne, są oznaką władzy i prestiżu, używa się ich przy okazji procesji, ślubów, uroczystości religijnych i państwowych. Taki słoń to nie byle co, zwłaszcza że zwierzęta te posiadają swego rodzaju niebiańskie koligacje, bo przecież potężny i dobroduszny zarazem Ganeśa, którego ogromny posąg stoi na stokach wzgórza Hemakuta, ma słoniową głowę! Dlatego też słoniowe stajnie w Hampi są niezwykle okazałe i eleganckie, mieszkania stajennych wyglądają przy nich jak nędzne nory.

Pomiędzy stajniami, pałacami i budynkami rządowymi rosły kiedyś ogrody, w krainach o suchym klimacie niezwykle ważne i podobnie jak słonie, świadczące o zamożności i potędze. Dziś kamień, pył, kępki mizernej trawy i trochę drzew, choć wokół niektórych obiektów, na przykład słoniowych stajni, zadbano o strzyżone trawniki i alejki wytyczone żywopłotem. Można sobie jednak wyobrazić, jak miasto i jego ogrody wyglądały przed wiekami. Pod szpalerami wiotkich palm, skąpane w woni różanych krzewów damy dworu i królewskie konkubiny wędrowały na pobliski bazar, by nasycić swą próżność w sposób znany wszystkim kobietom wszystkich czasów – przebierając w ciuszkach i klejnotach, przymierzając i kupując. O świcie poszczególne rodziny schodziły po przypisanych sobie stopniach do wody Pushkarani, żeby wziąć poranną kąpiel. Wodę z kamiennego zbiornika czerpano też do celów gospodarczych, a system, również kutych w kamieniu, kanałów i granitowych akweduktów zapewniał dopływ wody do zbiorników i nawadnianie ogrodów.

Co się działo na tajemniczej Platformie Tronowej Mahanawami? Pokryta misternymi płaskorzeźbami, przedstawiającymi, między innymi, sceny polowań, kamienna struktura, przypominająca podstawę ściętej piramidy, pełniła rolę i trybuny i ołtarza zarazem, na niej odbywały się rytuały związane z jednym z najważniejszych świąt hinduizmu – Navaratri, a w sekretnej komnacie, ukrytej pod platformą, władca snuł plany podbojów, a może omawiał ze swoim ministrem plany budżetowe na kolejne lata.

Nad rzeką stoi świątynia Kodana Rama, regularnie zalewana, z posągami cierpliwie dewastowanymi przez wodę. Jest wielki i trochę niesamowity posąg Narasimhy, uwieczniony na wielu pocztówkach i fotografiach. Boski awatar, Ludziolew szczerzący się z wężowej paszczy magicznej kobry, jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych symboli Hampi, czy raczej Vijayanagar. A kto się domyśli, że wielka kamienna brama to w rzeczywistości Waga Królewska, narzędzie szczodrości władcy, służące do odważania złota i klejnotów przeznaczonych na dary i jałmużnę dla ubogich?

Po dwóch dniach wędrówek wśród pobudzających wyobraźnię budowli i malowniczych ruin, wśród kamiennych majstersztyków rzeźbiarskich i osiągnięć inżynieryjnych, pomiędzy miejscami, których już nie ma a tymi, które wciąż jeszcze są można poczuć nagły przesyt. To tak, jakby przejeść się kamienną chałwą. Trzeba chwilę odpocząć, przetrawić, żeby znowu łakomie spojrzeć na słodycze. Bo to tylko przesyt chwilowy, bo jest tu rzeczywiście ogromne nagromadzenie rzeczy niezwykłych i pięknych. Żeby je ogarnąć i przyswoić, warto wdrapać się na wzgórze Katanga, o zachodzie słońca, na przykład. Jakże niezwykle wygląda granitowe miasto zatopione w płynnym złocie i miedzi! Nawet rozbrykane i złośliwe zazwyczaj małpy, w tym miejscu, o tej magicznej porze zdają się wpatrywać w pejzaż ze skupioną nabożnością. Zresztą, może być inne wzgórze i wschód słońca. Ważne, żeby złapać na chwilę dystans, objąć wzrokiem całość (lub sporą jej część) i smakować piękno powoli i namaszczeniem, starając się je wchłonąć i zapisać w pamięci. A potem zejść ze wzgórza i dalej odkrywać sekrety zaklętego z granicie Miasta Zwycięstwa.

 

 

W Polityce prywatności dowiedz się więcej o sposobie i zakresie przetwarzania Twoich danych osobowych oraz o celu używania cookies.

Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.