Ashura - krew i stal

Dla muzułmanów, także tych indyjskich, drugim, co do ważności i świętości miesiącem po Ramadanie jest Muharram, pierwszy miesiąc kalendarza muzułmańskiego opartego na cyklu księżycowym. Pierwszy dzień pierwszego miesiąca rozpoczyna nowy rok ery muzułmańskiej nazywany rokiem hidżry, czy raczej Hidżry.

Każdy miesiąc kalendarza księżycowego rozpoczyna się pierwszego dnia „młodego księżyca”, to jest wtedy, gdy po nowiu ukazuje się na niebie cieniutki jak włosek półksiężyc.

Muzułmanie zaczynają świętować w wigilię każdego święta, o zachodzie dnia poprzedzającego.

Znacznie ważniejszym od dnia pierwszego jest dziesiąty dzień miesiąca Muharram, a jego świętowanie rozpoczyna się o zachodzie słońca dnia poprzedniego. Dziesiąty dzień miesiąca Muharram nazywa się Ashura, a początki jego obchodzenia giną w mrokach historii. Dla jednych jest to święto upamiętniające stworzenie Adama i Ewy, dla innych rocznica triumfu Mojżesza nad oddziałami Faraona, które nierozważnie wstąpiły pomiędzy wypiętrzone ściany Morza Czerwonego, a ono zamknęło się nad nimi z hukiem. Jednak tylko sunnici upamiętniają zdarzenia tak odległe. Szyicka gałąź islamu uważa dzień Ashura za dzień wielkiej żałoby. Swoją drogą cały Muharram jest miesiącem żałobnym i przed wprowadzeniem Ramadanu był miesiącem, w którym obowiązywał ścisły post. Dziś szyici poszczą jedynie w Ashura, zaczynając i post i obchody w wigilię tegoż dnia, o zachodzie słońca, oczywiście. Pobożni sunnici również zachowują w tym dniu post, nie uczestniczą jednak w dość specyficznych procesjach, jakie wychodzą na ulice miast, nie tylko w krajach, gdzie przeważa islam szyicki, ale i w Indiach, gdzie również szyitów nie brakuje.

Muharramowe procesje odbywają się zresztą nie tylko w dzień Ashura, ale czasem również w dni poprzedzające i następujące po tym święcie, ale zanim opowiem o procesji, muszę znowu odwołać się do historii, a przynajmniej do jednej historycznej bitwy, którą stoczono prawie półtora tysiąca lat temu i która dała początek całemu krwawemu zamieszaniu.

Bitwa miała miejsce w roku 680 na polach Karbali (Kerbali), leżącej obecnie w Iraku. Imam Hussain ibn Ali i jego ludzie stanęli naprzeciwko wojsk samozwańczego, według nich, kalifa Ubaydallaha ibn Ziyada, którego za nic w świecie nie chcieli uznać, a chodziło też podobno o ważne kwestie religijne i teologiczne, z którymi imam Hussain w żaden sposób nie mógł się zgodzić. Wydarzenie w Karbali właściwie było rzezią, nie bitwą, bo przewaga kalifa nad imamem była ogromna. Wszystkich najbliższych imamowi i jego samego spotkała bezwzględna dekapitacja, a pola karbalskie spłynęły krwią męczenników. Oprócz Hussaina zamordowano, między innymi, jego dwóch synów i siostrzeńca. Wokół wydarzenia z czasem narosło wiele podań i legend, jednak z męczeńskiej krwi imama wyrósł, przede wszystkim, jego kult, do dziś pielęgnowany przez muzułmanów-szyitów.

W procesji biorą udział wyłącznie mężczyźni, a kobiety stoją na trasie przemarszu lub lamentują wyglądając z okien mieszkań, czasem kroczą na samym końcu pochodu. Uczestnicy ubierają się zwykle na czarno lub biało, czasem ozdabiają czoła opaskami, bandanami, zakładają na głowę lub szyję „arafatki”, ale strój i dodatki do niego zależą od kraju, bo wiadomo, że co kraj to obyczaj. W pochodzie idzie spora grupa bębniarzy, którzy walą w instrumenty bez opamiętania a może w zapamiętaniu wielkim, a głuchy łomot podnosi nastrój tłumu do wyżyn ekstazy. Stopniowo, ma się rozumieć. Na początku wszystko wygląda spokojnie i barwnie, bo uczestnicy nabożnego przemarszu niosą kolorowe chorągwie i proporce ozdobione cytatami z Koranu oraz taziye (taziya) – wykonane z papieru, tektury i bambusowych prętów baśniowe repliki grobowca Świętego Męczennika. Wszystko lśni i dźwięczy, słychać szum kroków tłumu, od czasu do czasu ktoś wznosi okrzyk, a wykrzykuje się najczęściej imię zamordowanego imama. Ot, procesja, jak procesja, nic w niej dziwnego i nic nadzwyczajnego, nic, co wyróżniałoby ją spośród innych procesji religijnych. A jednak jest coś takiego, co ją wyróżnia, co wstrząsa, co może budzić, delikatnie rzecz ujmując, mieszane uczucia. Część uczestników ma nagie torsy, a czasem spotyka się procesje, w których biorą udział wyłącznie obnażeni do połowy młodzieńcy i kilku kompletnie ubranych bębniarzy. Zamiast chorągiewek i kolorowych makiet młodzieńcy (czasem nawet dzieci) niosą w dłoniach cudaczne a groźne przyrządy. Nie można ich nazwać biczami, choć pełnią ich funkcję, gdyż składają się z łańcuchów i doczepionych do nich stalowych ostrzy, a czasem są to nawet same długie i cienkie ostrza przypominające miecze. I, przy biciu w bębny, lamencie kobiet i okrzykach zgromadzonych, rozpoczyna się krwawy taniec ze stalą. Żałobnicy, wszak Ashura to dzień wielkiej żałoby, zaczynają okładać się potwornym batogami i wcale nie robią tego na żarty. Pojawia się krew i płynie, płynie jej coraz więcej. Zakrwawione plecy, zakrwawione twarze, zalane krwią oczy, krew na ulicy. Kałuże krwi. Takie krwawe procesje można zobaczyć w wielu indyjskich miastach, choćby w Delhi i Mumbaju. Najbardziej przerażającą rzeczą, jaką zdarzyło mi się widzieć (w Mumbaju właśnie) był prowadzony w pochodzie biały koń, przykryty przesiąkniętą krwią białą kapą, która była do owego konia przyszpilona kilkunastoma wbitymi głęboko strzałami.

Atmosfera procesji jest podniosła i nabożna, ekstatyczna nawet, jak już wspominałam, ale jest jeszcze jeden rzucający się w oczy element nastroju – te procesje są wojownicze. Patrząc na młodych ludzi w czarnych szatach, wznoszących groźnie brzmiące okrzyki, nie ma się wątpliwości, że oto idą wojownicy, twardzi, nieustępliwi, gotowi oddać życie i gotowi zabić. Islam jest religią wojowników, choć nie znaczy to, bynajmniej, że w każdym muzułmaninie drzemie asasyn. Większość uczestników świątecznych procesji wróci potem spokojnie do domu, a nazajutrz pójdzie do pracy – do banku, sklepu czy fabryki, a wieczorem po kolacji obejrzy w telewizji mecz albo odrobi lekcje z dzieciakami. Dzień Ashura jest po prostu taki. Szczególny. A oprócz procesji urządza się także przedstawienia i inscenizacje pamiętnej bitwy, spożywa wspólne posiłki w meczecie, czy lokalnym domu kultury, rozdaje się jedzenie ubogim, a czasem, w niektórych społecznościach, urządza się pokazy fajerwerków.

W Kerali nieodłączną częścią świętowania męczeńskiej śmierci imama Hussaina jest Pulikkali, Taniec Tygrysa. To też rodzaj procesji. Mężczyźni i chłopcy przebierają się za tygrysy. Malują brzuchy, wkładają tygrysie maski, grają, śpiewają, i tańczą, naśladując tygrysie ruchy. I to wszystko też ku czci świętego. Tygrysie harce mają być hołdem dla tygrysich cnót męczennika, jego odwagi i waleczności.

W Indiach żyje jakieś 180 milionów muzułmanów, to całkiem spora grupa, choć bardzo wielu po Podziale wyjechało do Pakistanu. Ci, co pozostali, starają się koegzystować z wyznawcami innych religii (czytaj: hinduizmu), choć co rusz dochodzi do jakichś zatargów, szarpaniny, albo poważniejszych incydentów. Jednak islam i jego wyznawcy to od wieków nieodłączny element kultury indyjskiej, są zielonym szkiełkiem w kalejdoskopie nacji i religii, chałwą w tygielku pełnym ingrediencji.  

W Polityce prywatności dowiedz się więcej o sposobie i zakresie przetwarzania Twoich danych osobowych oraz o celu używania cookies.

Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.